Jesień i zima to dla mojej skóry ciężki okres. Wszyscy wokół rozmawiają o negatywnym wpływie ogrzewania. Wiadomo, ciepło z kaloryferów ogrzewające mieszkania czy domy jednocześnie osusza powietrze, a suche powietrze wysusza skórę, oczy, wpływa na drogi oddechowe, itd. Część osób decyduje się na różnego rodzaju nawilżacze – albo te wieszane na kaloryferach, albo elektryczne „wytwarzacze pary”. Ja ich nie stosuję. Zapewne przede wszystkim dlatego, że moja stacja meteo w domu pokazuje odpowiedni poziom wilgotności. Najwyraźniej gotowanie, prasowanie z parą i ogólnie używanie wody u nas jest wystarczające, żeby zapobiegać wysuszaniu powietrza. A poza tym suszone lub dosuszane w mieszkaniu pranie także podnosi poziom wilgotności.
Stosuję też zasadę, że co za dużo to niezdrowo. Ostatecznie zbyt wysoki poziom wilgotności także nie sprzyja zdrowiu. Tworzą się pleśnie, wilgoć; przedmioty, meble, podłogi są jakby pokryte mgiełką.
Tak czy inaczej moim problemem nie jest sucha skóra spowodowana używaniem ogrzewania. Na marginesie, latem z tego samego powodu narzekamy na klimatyzację i słońce. Moim zdaniem wystarczy tu odpowiedni krem nawilżający, jakaś maseczka od czasu do czasu i piling, żeby było ok.
Mam za to kłopot z zaczerwienieniem skóry. Wystarczy, że trochę zmarznie i już robi się cała czerwona. A jak do tego jeszcze zacznę coś trenować i się zgrzeję, to już w ogóle moja skóra wygląda jakby miała za chwilę popękać. Kompletna porażka. Oczywiście stosuję kremy ochronne, czasem „zabezpieczam” ją fluidem czy inną dodatkową warstwą maskująco – ochronną 😉 Ale i tak problem jest.
Zastanawiam się zatem nad laserową terapią. Czytałam, że laser jest stosowany w medycynie estetycznej nie tylko do odmładzania twarzy, usuwania owłosienia i blizn, ale także do poprawy kolorytu skóry. Wiem, że jest to inny problem niż przebarwienia czy piegi, ale może na takie – moim zdaniem – widoczne podskórne naczynka także pomoże. Oczywiście jeśli się na niego zdecyduję, to po konsultacji z lekarzem i w ogóle w gabinecie lekarskim, a nie u żadnej kosmetyczki, bo czym innym jest zrobienie manicure czy wydepilowanie nóg, a czym innym laseroterapia. Zresztą, może przy okazji usunę bliznę, którą mam na dekolcie i która mnie strasznie irytuje…
Poza tym jesień to zdaje się dobry okres dla takich zabiegów. Skóra już „doszła do siebie” po letnim opalaniu. Minął już okres, w którym stosowanie lasera jest niewskazane. Zatem można pomyśleć o „poprawkach”… Laseroterapia jesienią? Czemu nie?