Pewnie niektórzy uznają to za objaw choroby, ale przestała mi smakować pizza. Serio, nie mam na nią ochoty, mimo że nie przeczę, ładnie pachnie. Jednak najwyraźniej natura nie lubi pustki i apetyt na jedno nie słodkie ciasto zastąpiła innym. Moim ostatnim (no może nie tak ostatnim) odkryciem jest kisz, albo jak kto woli quiche. To taka wytrawna tarta.
Ciasto jest inne niż do pizzy. Nie zawiera drożdży, jest słonawe. Składa się z mąki (ok. 2 szklanek), masła (3/4 kostki), 1 jajka, 2 szczypt soli i 1 łyżki wody. Przez to masło pewnie niektórzy napiszą, że jest bardziej tucząca. W sumie nie wiem. To pewnie zależy od nadzienia. Ale przecież w jedzeniu nie chodzi tylko o kalorie, ale także o smak 🙂 No i wcale nie trzeba się opychać, żeby się najeść.
Ciasto należy zagnieść, chłodzić przez godzinę czy dwie, wyłożyć nim blaszkę i zapiec. Następnie dodajemy na to nadzienie (w ilości takiej jak lubimy i zmieści nam się na blaszce 😉 ) i znowu zapiekamy. To nadzienie, tak jak w przypadku pizzy, może być różne. Może być serowo-cebulowe (wykonane z sera, cebuli, śmietany kremówki, jajek, pieprzu i gałki muszkatułowej), może być pieczarkowe (podobne, lecz z dodatkiem pieczarek), kurczakowe (z podpieczonym wcześniej kurczakiem, zalane sosem), moje ulubione szpinakowo – serowe (z mrożonego szpinaku wymieszanego z serkiem ricotta z dodatkiem soli, pieprzu i czosnku). Krótko mówiąc – możecie dodać to, co lubicie. Co więcej, jeśli nie lubicie wyrzucać jedzenia, to co Wam zalega w lodówce na pewno może być świetną bazą na nadzienie 😉 Jeśli istnieje ryzyko przypalenia nadzienia, przed wstawieniem do piekarnika, górę można posypać twardym serem np. parmezanem.
Kisz smakuje wybornie zarówno na ciepło, jak i na zimno. Dla urozmaicenia, niektóre rodzaje, podobnie jak krokiety, można serwować z barszczykiem (do popijania). Jest bardzo syty. Polecam 🙂