Grzybobranie 2019 roku przejdzie na pewno do historii z trzech powodów. Oczywiście nie do historii przez duże „H”, ale do tej wspominanej po latach czy to formie „wow” czy anegdot.
Pierwszym powodem jest klęska urodzaju. Grzybów jest mnóstwo. Tak dosłownie mnóstwo i to nie byle jakich. Prawdziwki i wszelkie podgrzybki obrodziły w wielu miejscach w ilości opieńkowej. Wystarczy wejść do lasu, żeby po 1/2-1 godzinie wyjść z pełnym koszem pachnących grzybów. I to „poprawiając” po innych grzybiarzach, którzy tak się obławiają, że często później wyrzucają mniej „wartościowe” grzyby. W wielu miejscach widziałam resztki korzeni po prawdziwkach wielkości pięści, więc ktoś musiał trafić na okazałe jednostki 😉 Zresztą zbierać trzeba szybko, bo po suchym lecie przyszła wilgotna jesień, a że wyschnięta ziemia ma problem z chłonnością, więc woda osadza się na runie, m.in. na grzybach powodując szybkie pleśnienie.
Drugim powodem, dla którego będziemy pamiętać to grzybobranie są ceny grzybów w skupach. Grzyby tak obrodziły, że ceny są wyjątkowo niskie. Opłaca się więc zbierać dla przyjemności, na własny użytek, bo na handel już nie bardzo. Fortuny się na tym nie zbije.
Trzeci powód jest śmieszny. Otóż pojawiły się informacje o „mafiach grzybowych”. Ponoć śniadolicy obcokrajowcy podjeżdżają busami pod lasy i w grupach przeczesują lasy w poszukiwaniu… nie grzybów, tylko grzybiarzy niosących swoje zbiory. Następnie napadają na nich przy użyciu zastraszania lub gazu i odbierają łupy… Co prawda informacji tych nie potwierdzają żadne służby, a nawet je dementują, ale „niesmak pozostał”. Tym bardziej, że Polacy naród nieufny wobec „obcych”, strachliwy, więc plotka na pewno przetrwa dłużej niż grzybobranie 😉
Ja także wybrałam się na grzyby. A oto dowód: